Horrory nieazjatyckie
argentum_astrum - Wt mar 21, 2006 1:10 pm
Ejże, mój drogi Pottero, zmuszony jestem stwierdzić, że poniższym tekstem:
Wielokrotnie już naraziłem się fanom horroru tym stwierdzeniem, narażę się i Wam, ale zawsze mówię to, co myślę – „Lśnienie” było w moim odczuciu raczej pierdołowatym horrorem: tyle się o nim nasłuchałem wspaniałych rzeczy, a kiedy w końcu zabrałem się za oglądanie, to ledwo wytrzymałem z nudów do końca... Przez te ponad dwie godziny tak się masakrycznie wynudziłem, że postanowiłem sobie na jakiś czas dać spokój z Kubrickiem.
zapędziłeś się w rejony tyleż jałowe, co po niemalże śmieszne.
I nie idzie tu bynajmniej o Twoją ocenę "Lśnienia", ile raczej o STYL tejże oceny.
Otóż każda próba oceny dowolnego dzieła - a tym bardziej tak kategoryczna jak Twoja - winna być podparta racjonalnymi argumentami, czyż nie? RACJONALNYMI - więc nie odwołującymi się jedynie do emocji, nastrojów, czy subiektywnych mniemań oceniającego.
W wyżej cytowanej opinii szkielet rozumowania jest prosty, by nie rzec prostacki: WYNUDZIŁEM SIĘ ergo FILM JEST KIEPSKI.
I to właśnie uważam za karygodne i niebezpieczne. No bo wyobraź sobie: słuchając np. kwartetów smyczkowych Beethovena prawdopodobnie też byś się nudził - i co? Czy znaczy to że są złą muzyką? Oglądając filmy Herzoga zapewne byś zasnął - czy przez to są one złymi filmami?
Oba pytania uznaj za retoryczne...
Z mojego punktu widzenia sprawa ma się zgoła odmiennie: wynudziłeś się na znakomitym filmie, w zw. z tym problem tkwi W TOBIE a nie W FILMIE. To nie film jest kiepski, tylko Ty nieprzygotowany do jego odbioru.
Nie od dziś wiadomo, że przywilejem młodości jest gadanie szybkie, głośne i - co tu dużo kryć - często głupie. To normalna kolej rzeczy. Niemniej jednak przywilejem starych pryków - jak ja - jest dawać ludziom młodym dobre rady. Proszę więc abyś tak właśnie potraktował mój głos Pottero-kun - jako dobrą radę na przyszłość. Bez cienia złośliwości. Pozdrawiam!
Dark Rael - Wt mar 21, 2006 1:59 pm
Ja takze bez cienia zllosliwosci, przychylam sie do powyzszego postu, jesli cos krytykujesz musisz to poprzec solidnymi argumentami. Moim zdaniem sila tego filmu jest to powolne podnoszenie napiecia, najpierw sie ciagnie, ale w konkretnym celu, pokazania tej kompletnej ciszy i samotnosci odludzia, bez kontaktu ze swiatem zewnetrznym i to powolne szalenstwo, wlasnie z tego konkretnego powodu. Wielki hotel i trzy osoby skazane wylacznie na swoje towarzystwo, podsycone historyjka sprzedana na poczatku przez nadzorce. Tu horrorem stalo sie samo zycie, pozornie nic w tym nie bylo nadzwyczajnego, a jednak zbudowano na tym swietny film, dac frediemu nozyki i zmasakrowac mu twarz to kazdy idiota potrafi.
argentum_astrum - Wt mar 21, 2006 2:20 pm
Tu horrorem stalo sie samo zycie, pozornie nic w tym nie bylo nadzwyczajnego, a jednak zbudowano na tym swietny film, dac frediemu nozyki i zmasakrowac mu twarz to kazdy idiota potrafi.
Otóż to - nic dodać, nic ująć.
Pottero - Wt mar 21, 2006 2:46 pm
Jeżeli chodzi o „Lśneinie”, mnie tam bardziej podobała się książka. Co prawda Kubrick trochę ją przerobił na swoją modłę, przez co film inaczej się ogląda. Nie zmieniło to jednak faktu, że mnie film nie przypadł do gustu. Owszem, mogę, nawet muszę, pochwalić świetne role Nicholsona i Danny’ego Lloyda, klimat całości, scenografie (zwłaszcza labirynt pod koniec) i – co ważne – zaangażowanie i zapał reżysera, ale poza tym nie potrafię wyłuskać z tego filmu innych plusów. Może minusem tego filmu jest jego długość? Przez jakiś czas ogląda się go dobrze, ale później po prostu zaczyna się nudzić, o czym napisałem wcześniej. Gdy przed obejrzeniem przeczytało się książkę, nie spodziewa się już czegoś spektakularnego, chociaż po Kubricku można oczekiwać niespodzianek. Obejrzałem ten film trzy razy (na DVD i dwa razy w tv), ale za każdym razem wychodzi mi ten sam rachunek. Klimat, mający budować atmosferę grozy, powodował, że ja przysypiałem. Podana w odpowiedniej dozie ilość krwi nie irytuje, ale też nie obrzydza i nie wywołuje większych emocji... Jeżeli miałbym oceniać, dałbym 6/10, może 7/10.
No, mam nadzieję, że tyle wystarczy jako uzasadnienie? Nie jest to forum z recenzjami, dlatego nie rozpisywałem się szerzej o tym, dlaczego „Lśnienie” nie przypadło mi do gustu, ale teraz poczułem się do obowiązku podania szerszej wypowiedzi. Jak już powiedziałem, „Lśnienie” nie jest moim zdaniem udanym filmem Kubricka, poleciłbym raczej „Mechanicznę pomarańczę”, „Full Metall Jacket”, „2001: Odyseję kosmiczną” czy „Oczy szeroko zamknięte”.
Jeszcze odnośnie nudów w filmach i Freddy’ego. „Nudne” filmy są wbrew pozorom dobre – nie mam nic przeciwko spleenowi, wręcz przeciwnie, część z tych filmów bardzo mi się spodobała. Ja wspomnę tutaj o trzech utrzymanych w spleenowym kilmacie filmach traktujących o homoseksualizmie, każdym z innego regionu świata – „Happy Together”, „Fucking Aamaal” (gorąco polecam wszystkie pełnometrażowe filmy Moodyssona; krótkometrażowych niestety nie oglądałem) i „Tajemnica Brokeback Mountain”. Nie ma w nich napiętej akcji i pierdół charakterystycznych dla hollywoodzkich śmieci, całość koncentruje się na relacjach międzyludzkich; wszystko od początku rozgrywa się powoli i zmierza do końca – szczęśliwego lub nie. Widzimy tutaj głównie ludzi rozmawiających ze sobą, chodzących czy przemieszczających się w inny sposób... „Nuda” była w nich zamierzona – człowiek nieczuły czy lubiący akcję daruje sobie oglądanie po kilkunastu-kilkudziesięciu minutach, jednak – nazwijmy to tak – koneser (co prawda za konesera się nie uważam, ale zaliczam się do tej grupy, której teraz nie umiem inaczej nazwać) obejrzy je do końca i z pewnością doceni. „Lśnienie” raczej nie miało być filmem nudnym, a trzymającym w napięciu. Niestety, mnie za każdym razem się znudziło, chociaż nie na tyle, żeby przerwać oglądanie.
I jeszcze Freddy – „Koszmar...” to typowy slasher, z sequeli robi się już kiepskawa papka, ale pierwsza część była w moim odczuciu bardzo dobra, a składały się na to przede wszystkim dobry klimat i świetny czarny charakter. Freddy nie jest przecież tępakiem, który biega z maczetą i morduje wszystko, co się rusza. Czeka cierpliwie aż ofiara zaśnie, wkrada się do jej snu i tam prowadzi z nią swoją grę; nie spieszy się z niczym, straszy swoją ofiarę skrzypiąc ostrzami czy krążąc wokół niej w ciemnościach, a gdy jego ofiara już wpadnie w jego sidła, z finezją ją zabija... Siedem części „Koszmaru...” prezentowało różny poziom, jednak w każdej Freddy zachowywał właściwą sobie finezję i spokój jeśli chodzi o zabijanie ofiar. A czym mogą pochwalić się tacy Jason czy Leatherface? Nastolatki mordowane na masową skalę – zatłucz wszystko, co się rusza tym, co masz pod ręką... To tyle, jeśli chodzi o uzasadnienie, dlaczego właśnie Freddy i „Koszmar...” (no, jest jeszcze coś: świetna kreacja Roberta Englunda jako Freddy’ego).
argentum_astrum - Wt mar 21, 2006 3:37 pm
No cóż, nie zawsze bywa tak, że ekranizacja musi być gorsza od powieści, która jest ekranizowana, bo niby dlaczego? Moim zdaniem akurat w przypadku "Lśnienia" mamy do czynienia z przypadkiem odwrotnym - film jest ciekawszy od książki. Odrzucenie psychologizowania obecnego w powieści wyszło tylko na dobre opowiadanej przez Kubricka historii. Ekranizacja rządzi się wszak własnymi prawami i bynajmniej NIE MA BYĆ stuprocentowo wiernym przeniesieniem książki na ekran.
Co do nudy... no, tu sytuacja nie jest tak prosta. Uczucie znudzenia ma przecież, jak wiadomo, wyjątkowo subiektywną naturę. Co jednego nudzi, innego przykuje do monitora/głośników/książki. Dobrze Pottero, że zdajesz sobie z tego sprawę. Dla przeciętnego odbiorcy seriali telewizyjnych taki, dajmy na to "Noi Albinoi" albo "Brokeback Mountain" będzie śmiertelnie nudny (podobnież jak - w naszej branży - rewelacyjne anime "Kino no Tabi" - to nie przypadek, że nie zrobiło furory, dla większości odbiorców anime byłoby zapewne nudne jak flaki z olejem).
Na koniec jeszcze uwaga o Freddym i Elm Street - jeżeli mówisz o finezji tego cyklu i nie dostrzegasz finezji reżyserii Kubricka w "Lśnieniu", to znaczy, że wiele przed Tobą
Wybacz, ale nie widzę za grosz finezji w postaci dżentelmena w operetkowych ciuszkach z - obowiązkowo! - zniekształconą facjatą (żeby amerykańskie nastolatki na pewno wiedziały, ze to ów zły), który ucieka się do chwytów typu skrzypienie pazurkami po ścianach...
Obejrzyj jeszcze raz "Lśnienie" i zobacz czego boją się żona i dziecko pisarza. Spalonej twarzy? Blaszanych pazurków? Drapania nożyczkami po ścianach? Czy osuwający się w szaleństwo pisarz - i pokazujący ów proces reżyser - muszą się uciekać do tanich chwytów, aby wywołać dreszcz przerażenia u widza? Znowu pytania retoryczne...
I jeszcze jedna kwestia - jeżeli chcesz przekonać się o autentycznej finezji reżyserskiej, to poszukaj w necie informacji, o sposobie, w jaki Kubrick pracował nad zgraniem w "Lśnieniu" muzyki z obrazem... Gambatta..
Dark Rael - Wt mar 21, 2006 6:25 pm
Przeniosłem te dyskusje, bo troche malo miala wspolnego z azjatyckim kinem, no chyba ze Freddy byl azjata, kto go tam wie
Moze troche za bardzo naskoczylismy na Pottero, w koncu skoro go to nudzi to nic nie poradzimy, choc szkoda, no bo jednak porownywanie pana Cravena do Kubricka to 'lekkie' nieporozumienie, nawet sam Wes Craven zdziwilby sie takim porownaniem, jak sadze. Jesli jego horrory strasza nastolatki znaczy ze umie robic komercyjne filmy, ale chyba sam sztuka by tego nie nazwal. Ale podejrzewam, ze nasz Pottero lubi wkladac kij w mrowisko i troche nim zamieszac
Remiel - Wt mar 21, 2006 7:55 pm
Ja generalnie nie trawie horrorów i specjalnie mnie nie straszą. W lśnieniu za to naprawdę włos mi się zjeżył jak zobaczyłem, właściwie, jak mignęła mi przed oczyma scena z tym "misiem" i poprzednim właściielem hotelu. To było naprawdę straszne (i niespodziewane, bo w tym właściwie klucz do dobrego horroru)
Pottero - Wt mar 21, 2006 8:29 pm
Może po kolei, najpierw odnośnie wypowiedzi Argumentum_Astrum (przepraszam, jeśli przekręciłem): są oczywiście ekranizacje lepsze niż książka, ale ja akurat „Lśnienia” do takowych nie zaliczam . Na chwilę obecną istnieje tylko jeden film, który jest dla mnie lepszy od książki – „Ojciec chrzestny” Coppoli. Wiem, że ekranizacja nie jest dokładnym przeniesieniem na ekran zawartości książki, zresztą napomknąłem w swojej wypowiedzi, że pan Kubrick potraktował treść książki po swojemu, przez co fim ogląda się inaczej, niż czyta książkę.
O „nudzie” powiedziałem już chyba wystarczająco wiele – wolę taki jeden „Fucking Aamaal” od „Speeda”, „Wojny światów”, „Matriksa” i „Mission: Impossible” razem wziętych.
A jeśli chodzi o finezję: mówiłem o finezji Freddy’ego, jego podejściu do ofiar i sposobu, w jaki je zabija, a nie o cyklu. Cykl, jak też już wspomniałem, w pewnym momencie staje się „kiepskawą papką”. Zresztą, „Koszmaru...” i „Lśnienia”, tak jak Jacka i Freddy’ego, nie ma co porównywać, bo to dwa oddzielne rodzaje horroru. Film z panem Freddym to typowy slasher, natomiast pan Jack reprezentuje horror... powiedzmy, że psychologiczny. Nie uważam, żeby było to minusem, bo coś takiego jest u mnie mile widziane, ale – jak powiedziałem – wszystko trwa za długo, więc w pewnym momencie po prostu zaczęło mi się nudzić. Nie brak tutaj także graficznego przedstawienia strachu, jak chociażby dwie dziewczynki, rzeka krwi wylewająca się z windy czy obrzydliwe ciało w wannie. Tutaj cytat z mojej poprzedniej wypowiedzi: „Owszem, mogę, nawet muszę, pochwalić świetne role Nicholsona i Danny’ego Lloyda, klimat całości, scenografie (zwłaszcza labirynt pod koniec) i – co ważne – zaangażowanie i zapał reżysera, ale poza tym nie potrafię wyłuskać z tego filmu innych plusów”. Szanuję i cenię to, w jaki sposób Kubrick podchodził do swoich filmów i mogę sobie tylko życzyć, aby inni też byli takimi perfekcjonistami (z relacji aktorów wynika, że niektóre sceny Kubrick kazał im powtarzać po kilkadziesiąt razy, nim uznał, że są dobre), ale – co też już powiedziałem – „Lśnienia” nie polubiłem. Zresztą, czy to ważne, że nie lubię „Lśnienia”, skoro sentymentem darzę inne filmy Kubricka? (zwłaszcza „Mechaniczną pomarańczę”)
Teraz Rael: Pottero nie lubi wkładać kija w mrowisko, chociaż już wolałby go włożyć, niż na owym mrowisku usiąść . Ja po prostu zawsze jestem bezpośredni i mówię prosto z mostu to, co sądzę i czuję, nie bacząc na konsekwencje. Tak się składa, że przeważnie owocuje to ciekawą wymianą poglądów, jak ma to miejsce teraz . Ja w żaden sposób nie chcę porównywać Wesa ze Stanleyem, bo Wes to – jakby nie patrzeć – reżyser rozrywkowych horrorów dla nastolatków, natomiast Stanley ma na swoim koncie filmy ambitne. Jako że „Lśnienie” jest horrorem, to właśnie w tej materii przyrównałem Cravena z Kubrickiem, ale jeżeli miałbym wziąć pod uwagę całokształt ich twórczości, oczywiście wygrałby Kubrick, i to ze zdecydowaną przewagą.
rekin - Śr mar 22, 2006 1:14 pm
Wielokrotnie już naraziłem się fanom horroru tym stwierdzeniem, narażę się i Wam, ale zawsze mówię to, co myślę – „Lśnienie” było w moim odczuciu raczej pierdołowatym horrorem: tyle się o nim nasłuchałem wspaniałych rzeczy, a kiedy w końcu zabrałem się za oglądanie, to ledwo wytrzymałem z nudów do końca... Przez te ponad dwie godziny tak się masakrycznie wynudziłem, że postanowiłem sobie na jakiś czas dać spokój z Kubrickiem.
Wiem, iż nie wypada przyznawać się do pewnych rzeczy, wszakże muszę wyznać - Evangeliona zarzuciłem ok. 15-16 odcinka, gdyż po prostu mnie znudził...
Częstokroć zadawałem sobie pytanie: "co takiego ludzie widzą w tych koszmarnych tasiemcach?" (...)
W wyżej cytowanej opinii szkielet rozumowania jest prosty, by nie rzec prostacki: WYNUDZIŁEM SIĘ ergo FILM JEST KIEPSKI.
Z mojego punktu widzenia sprawa ma się zgoła odmiennie: wynudziłeś się na znakomitym filmie, w zw. z tym problem tkwi W TOBIE a nie W FILMIE. To nie film jest kiepski, tylko Ty nieprzygotowany do jego odbioru.
Nie od dziś wiadomo, że przywilejem młodości jest gadanie szybkie, głośne i - co tu dużo kryć - często głupie. To normalna kolej rzeczy. Niemniej jednak przywilejem starych pryków - jak ja Uśmiech - jest dawać ludziom młodym dobre rady.
Jestes mlody duchem?
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL