Lennon sfałszowany - artykuł z 2005 roku



Noelka - Pn gru 01, 2008 11:08 pm
Znalazłam ten artykuł robiąc porządki w komputerze. Kiedyś nagminnie wszystko zapisywałam zaśmiecając swój dysk W wyszukiwarce nie znalazłam podobnego tematu, tak więc zakładam, że nie ma jeszcze jeszcze tego artykułu na forum. Jeśli się mylę - moderatorzy do dzieła

Lennon sfałszowany - Jerzy Jarniewicz 07-12-2005

8 grudnia 1980 r. zginął John Lennon zastrzelony przez szaleńca przed własnym domem w Nowym Jorku. W ćwierć wieku później trzeba odmienić jego wizerunek, który obrósł polityczną legendą męczennika, apostoła miłości i pokoju. Czas odkryć w Lennonie czupurnego, przewrotnego, kpiarskiego Błazna.

W przewodnikach po Pradze znajdziemy zdjęcia znanych praskich atrakcji: mostu Karola, Złotej Uliczki, a obok nich zdjęcie muru z kolorowym graffiti, na którym rozpoznać można twarz Johna Lennona. Pod spodem napis: "Wy macie Lenina, nam zostawcie Lennona". Zaskakujące, że wizerunek muzyka rockowego, który nigdy Pragi nie odwiedził, stał się jednym ze znaków szczególnych czeskiej stolicy, umiejętnie sprzedającej legendę aksamitnej rewolucji i zrywu 1968 roku. Zaskakujące, że nazwisko Lennona, wpisane w tę praską legendę, pojawia się w opozycji wobec twórcy państwa radzieckiego, a przez analogię - wobec polityków reprezentujących represyjne systemy władzy.

A przecież Lennonowi daleko było do politycznego zaangażowania takiego choćby Dylana czy Bono. Wręcz trudno uznać go za artystę politycznego, mimo że w 1972 wydał jedną, czysto polityczną płytę "Some Time in New York City", którą zresztą jednogłośnie uznano za najmarniejszą w jego dorobku. Poza krótkim, intensywnym okresem na przełomie lat 60. i 70., kiedy Lennon pozostawał pod wpływem anarchizujących radykałów Abie'ego Hoffmana i Jerry'ego Rubina, jego polityczność była nad wyraz mglista i ogólnikowa - każdy mógł znaleźć w jego muzyce to, co chciał usłyszeć.

Nieporozumienia z "Imagine"

Nic nie ilustruje tego lepiej niż fakt, że po utwór "Imagine", który stał się sygnaturką Lennona, sięgają jak po swój hymn ugrupowania polityczne z przeciwległych biegunów politycznego spektrum. Nucą go sobie anarchiści, socjaliści i komuniści poruszeni obrazem świata "bez państw, religii i własności", ale w 1987 r. odśpiewali go także członkowie Partii Konserwatywnej, witając na londyńskim stadionie Wembley swoją przywódczynię, Margaret Thatcher.

Inny utwór, najczęściej kojarzony z Lennonem, "Give Peace a Chance" (Dajmy szansę pokojowi), również trudno uznać za dowód jego politycznych zainteresowań. Tytułowe przesłanie jest tak słuszne i ogólne, że każdy mógłby się pod nim podpisać. Ale czyż utwór ten nie jest parodią, którą Lennon nagrał w pokoju hotelowym z przypadkowo zebranymi przyjaciółmi, leżąc w łóżku z Yoko Ono? Kreując wizerunek Lennona pacyfisty, słuszny, lecz jednostronny, przechodzi się do porządku dziennego nad tym, że antywojenne hasło w tym głośnym utworze, powtarzane do znudzenia niczym buddyjska mantra, zamienia się w pusty slogan. Czy w ten sposób Lennon nie dworuje sobie po cichu z pozbawionych wyobraźni działaczy pokojowych powtarzających jak pacierz swoje polityczne slogany?

Podobny chwyt zastosował Lennon we wcześniejszym, beatlesowskim utworze "All You Need Is Love" powstałym w 1967 r. i uznawanym za hymn dzieci kwiatów. A przecież ironiczny uśmieszek Lennona widać tu jak na dłoni, bo jak inaczej wytłumaczyć efekt zaciętej płyty i natrętną powtarzalność refrenu, która zamienia we frazes ewangeliczną prawdę, że "wystarczy tylko kochać"? Utwór, który rozpoczynają takty Marsylianki, kończy muzyczna entropia, kiedy puszczona samopas muzyka rozchodzi się w różnych kierunkach, strzępi się i pobrzmiewa fragmentami przypadkowych nagrań. Aż dziw, że utwór ten, w którym Lennon prowadzi nas od patosu francuskiej pieśni rewolucyjnej po anarchiczny chaos i zapętlenie, ktokolwiek może brać za wypowiedzianą serio deklarację hippisowskiej filozofii. Lennon zresztą, w odróżnieniu od Harrisona, nigdy nie pojechał do Haight Ashbury, mekki hippisów.

Polityka jest wbrew instynktom

To znaczące, że do Lennona, kpiarza, sceptyka i ironisty, podejrzliwego wobec wielkich słów i teatralnych gestów, nigdy nie przylgnęła etykieta barda. Głoszone przez niego hasła same się rozbrajały; padały z hukiem na podłogę, jakby złośliwy artysta wyciągał spod nich stołki. W wielu jego uchodzących za zaangażowane pieśniach słychać dystans wobec wypowiadanych prawd. Lennon uciekał bowiem od ideologii, daleki był od pryncypialności. Mógł urzec Allena Ginsberga swoją młodością, ale obaj bohaterowie kontrkultury nie mieliby chyba o czym dłużej ze sobą rozmawiać.

W beatlesowskim kanonie otwarcie polityczny jest tylko jeden utwór Lennona, "Revolution", nagrany po wydarzeniach majowych w Paryżu w 1968. Lennon wziął w nim rozbrat z rewolucyjnymi tendencjami kontrkultury, a zwłaszcza z modą na maoizm. Ta deklaracja spotkała się z kontratakiem Nowej Lewicy zarzucającej Lennonowi "zdradę i drobnomieszczański lęk przed zaangażowaniem". Atak przypuściła też prawica, dla której było jasne, że Lennon wspiera idee rewolucji, wzywa tylko do ostrożności w jej realizacji. Komentując tę aferę po latach, Lennon wyzna, że ta próba politycznej wypowiedzi była wbrew jego instynktom.

Propagator Johna Cage'a

Na "Białym albumie", podwójnej płycie Beatlesów z 1968 r., najbardziej postmodernistycznym ich przedsięwzięciu, Lennon nagrał inną "rewolucję", "Rewolucję numer 9". Jest to dziewięciominutowy przykład muzyki konkretnej, złożony z przypadkowo zlepionych taśm, z odgłosów dochodzących z radioodbiornika, z fragmentów nagrań koncertowych, z krzyków, hałasów, szmerów. Dźwięki te tworzą razem fascynującą kompozycję, której ojcem duchowym jest nikt inny jak amerykański mistrz awangardy John Cage. Ponieważ płytę Beatlesów kupiło do dziś setki milionów słuchaczy, z których większość nigdy nie słyszała o Cage'u czy Stockhausenie, Ian McDonald, najwnikliwszy komentator dokonań Beatlesów, nazwał ten utwór "najszerzej rozpowszechnionym dziełem muzyki awangardowej". To, że ta kompozycja, do dziś porażająca radykalizmem, znalazła się na płycie zespołu pop-rockowego, można tłumaczyć tylko determinacją Beatlesów, którzy takie szalone pomysły mogli wprowadzać w życie, nie dbając o ich komercyjne skutki. W odróżnieniu od poprzedniej "Rewolucji", społecznej i politycznej, ta druga, bliższa temperamentowi Lennona, rozgrywa się w wyobraźni. Lennon nie dbał o zmianę porządku prawnego i społecznego, nie wzywał do obalania rządów ani instytucji, pociągała go natomiast perspektywa zmian w sposobie myślenia i wyobraźni.

Pomarańczowa alternatywa

Janne Makela, fiński socjolog kultury piszący o fenomenie Lennona, przypomina, że muzyk ten, dziś zamieniony w ikonę pacyfisty, rebelianta, utopijnego marzyciela i męczennika, nieustannie odgrywał rolę Błazna. Jego bohaterami była grupa angielskich komików The Goons, z Peterem Sellersem na czele. Jego wiersze, krótkie prozy i grafiki zdradzają upodobanie do purnonsensu, czarnego humoru i językowych kalamburów a la Lewis Carroll. Właśnie w tej roli Błazna sceptycznego wobec pretensjonalności, patosu czy bałwochwalstwa kryje się prawdziwie wywrotowa natura Lennona. Nie przypadkiem głosząc swój sprzeciw wobec wojny w Wietnamie, miast iść na wiec, przez kilka dni nie wychodził z łóżka, udzielając mediom wywiadów. A kiedy w proteście przeciw brytyjskiemu zaangażowaniu w Biafrze zwrócił Order Imperium Brytyjskiego, dodał, że czyni to także z innego powodu: jego najnowsze nagranie schodzi z list przebojów. Choć do Lennona przyznawali się wschodnioeuropejscy dysydenci, chyba bliżej by mu było do Majora Frydrycha i Pomarańczowej Alternatywy.

Kobieta przede wszystkim

Lennona wiąże się słusznie z inicjowaniem ważnych zmian obyczajowych. Wielu autorów komentujących fenomen Beatlesów dostrzega w nich pierwsze próby zakwestionowania tradycyjnych ról społecznych przypisywanych mężczyznom. Długie włosy były nie tylko wyzwaniem rzuconym koszarowej mentalności, ale też komplikowały tradycyjny wizerunek mężczyzny. Beatlesi nie przejawiali typowego dla rocka machismo , częściej niż inne zespoły nagrywali repertuar żeńskich grup wokalnych. Według socjologów zbiorowa histeria, jaka wyzwalała się w pierwszych latach działalności zespołu, świadczyła o uwolnieniu się tysięcy młodych kobiet z gorsetu represyjnej obyczajowości, gotowych do wyartykułowania własnych, w tym seksualnych, potrzeb. Barbara Ehrenreich uważa beatlemanię za znaczący moment w rozwoju świadomości feministycznej, za "pierwsze i najbardziej dramatyczne wydarzenie w rewolucji seksualnej kobiet". W tym procesie kwestionowania stereotypów płci Lennon odegrał główną, choć niejednoznaczną, rolę, choćby poprzez swój związek z Ono. Wprowadzając ją do świata muzyki rockowej wbrew mediom, fanom i środowisku dokonał być może większego wyłomu w panującym porządku niż legiony radykalnych filozofów. Do tej pory dla kobiet nie było miejsca w zespołach rockowych, a żony muzyków pozostawały w cieniu, Lennon tymczasem traktował Ono jako równoprawną partnerkę - kiedy Harrison zaprosił go do udziału w koncercie dla Bangladeszu, ale bez Ono, odmówił.

"Sen się skończył, nie wierzę w Beatlesów"

Z perspektywy lat widać coraz wyraźniej, że Lennon pozostanie Beatlesem: największe jego dokonania powstały za czasów istnienia tej grupy, której historia ilustruje socjologiczny fenomen całości większej niż suma składających się na nią części. Poza pierwszą, genialną płytą "Plastic Ono Band" pozostałe solowe płyty Lennona, jakkolwiek ciekawe, nie wyznaczają nowych kierunków, nie widać w nich gotowości do podejmowania artystycznego i osobistego ryzyka. "Plastic Ono Band", z muzyką zredukowaną do kilku prostych, powtarzanych akordów, wykrzyczaną raczej niż wyśpiewaną, szorstką i irytującą, kończy się przewrotnym wyznaniem wiary Lennona, wyliczającego idoli, w których już nie wierzy. Litanię tych postaci, od Elvisa, przez Kennedy'ego, po Buddę i Chrystusa, zamykają Beatlesi. Sen się skończył, śpiewa Lennon. Nie wierzę w Beatlesów.

Ten Lennon oznajmiający, że "sen się skończył" nie za bardzo pasuje do roli ikony. Lepiej cytować go z "Imagine", gdzie nazywa siebie marzycielem i snuje wizję wolnej od wojen przyszłości. Lennon indywidualista, którego indywidualizm nierzadko przeradzał się w egocentryzm, też nie jest najlepszym materiałem na świętego; dla potrzeb legendy lepiej pokazać go jako wizjonera, któremu marzy się świat powszechnej miłości i braterstwa. Innym efektem beatyfikacji Lennona jest wybiórcze potraktowanie jego dorobku, z którego wyławia się poza osławionym "Imagine" inne, ugładzone utwory ("Truskawkowe Pola" czy "Łucję w niebie z diamentami"). Warto chyba przewartościować ten Lennonowski kanon i wrócić do nagrań do dziś porażających świeżością i odwagą, niepokojących i hipnotyzujących, takich jak "Szczęście jest ciepłą strzelbą". W 25 lat po śmierci Lennona czas odmienić jego wizerunek, który obrósł legendą męczennika, apostoła miłości i pokoju. Czas odkryć w Lennonie czupurnego, przewrotnego Błazna. Bo mimo pozorów, Błaznów mamy deficyt.




Rita - Wt gru 02, 2008 2:53 am
Garść moich chaotycznych myśli na szybko po przeczytaniu artykułu:

Zgadzam się po trochu z Autorem, że Lennon jakimś wyjątkowo w sprawy polityczne zaangażowanym artystą nie był, a przytoczone w artykule niektóre powszechne opinie na jego temat to efekt pewnej mitologizacji jego osoby. Nie przeczę, że utwór typu Imagine mogą sobie uznawać za hymn osoby i grupy o różnych, czasami skrajnie odmiennych, poglądach politycznych (mam zresztą wrażenie, że to samo dzieje się z niektórymi utworami wymienionego w artykule Boba Dylana, np. z Blowing in the Wind czy The Times They Are A-Changing), ale pytanie jest, czy Lennon pisał ten kawałek pod wyznawców jakiejkolwiek ideologii? Nie odmawiajmy też Johnowi "prawa" do bycia w świadomości potomnych męczennikiem, bo w końcu człowiek ten został z zimną krwią zamordowany i nic dziwnego, że za swego rodzaju męczennika do dziś się go uznaje.

Ponadto jestem zdania, że - a przynajmniej jest to to, co mi się zawsze wydawało i raczej wydawać nie przestanie - jeśli już John wypowiadał się na temat pokoju czy czegokolwiek, to był w tym szczery, a jego najważnieszym celem nie było dworowanie sobie z kogokolwiek czy czegokolwiek czegokolwiek. Wg mnie jeśli już John pisał tekst o miłości lub pokoju, to poprzez ten tekst BYŁ tej miłości i tego pokoju orędownikiem, bo chyba taki sposób wychodził mu po prostu najlepiej; nie odczuwam też jakoś, by "Give Peace a Chance" było pustym sloganem. Ciekawa też jestem, jak Lennon powinien był napisać All You Need Is Love, by kawałek ten w opinii Autora zasłużył na miano hymnu? Skoro w jego opinii dyskwalifikują go "Marsylianka" i "fragmenty przypadkowych nagrań"?

Nie mniej jednak - błaznem? Może w części, ale wg mnie nie aż w takiej części, jak chce tego Autor. Zresztą, jeśli nawet zaakceptujemy tok myślenia, zgodnie z którym Autor uzasadnia swoje stanowisko, to taką samą etykietkę powinniśmy przykleić na przykład takim artystom jak Andy Warhol czy Pablo Picasso. Znowuż jednakże gdybym się nawet dla świętego spokoju zgodziła z Autorem, to myślę sobie, że jako błazen znalazłby się w całkiem niezłym towarzystwie - nie tylko ww. panów, lecz także chociażby naszego rodzimego Stańczyka, który błaznowac błaznował, ale niejedną przywarę potrafił naszym władcom wytknąć . No i skoro się czepiamy umiłownia Lennona do czarnego humoru, to do kompletu wrzucamy jeszcze angielskiego pisarza Johnatana Swifta, który w opublikowanym przez siebie bodaj w 1729 tekście A Modest Proposal proponował hodowanie irlandzich dzieci na przysmak dla angielskich elit - chcąc tak naprawdę wskazać na to, w jaki sposób Anglia traktowała wówczas Irlandię. No bo można i w ten sposób, ironiczny i kpiarski, jednak to nie musi umniejszać "politycznego" znaczenia tekstu, o czym Autor artykułu zdaje się zapomniał.

Dziękuję za uwagę

PS "Łucja w niebie z diamentami", "Szczęście to ciepła strzelba" - zemdliło mnie



admin_joryk - Pn sty 05, 2009 12:15 pm
Jeden z lepszych artykułów, jaki czytałem, a jego myśl przewodnia, że każdy zobaczy w Lennonie to, co chce zobaczyć jest prawdziwa w sposób uniwersalny. Myślę, że odnosi się to nie tylko do Lennona ale i do wszystkich Beatlesów. Im bardziej zna się ich życie i twórczość, im bardziej samodzielnie się mysli, tym mniej jest się podatnym na sugestie PiaRowców i tym bardziej ma się wrażenie, że te wszystkie etykietki przylepiane Beatlesom w mediach jakoś nie pasują do rzeczywistości. Bo tak naprawdę sprzedaż płyt i wizerunku to jedno, a szara rzeczywistość, to drugie.